Podziel się wrażeniami!
Niedawno, do jednego z moich opowiadań, jako motto wstawiłem tę sentencję Jean Paul Friedricha Richtera, którą tu uczyniłem tytułem, mając świadomość tego, że myśl w niej zawarta towarzyszy mi często i jest moim wsparciem w chwilach zmęczenia, gdy brakuje sił do dalszej wędrówki. Bo wspomnienia są jak oaza, która po trudach podróży przez pustynię, zapewnia schronienie i ulgę. I dziś w tej oazie powróciło do mnie wspomnienie chwil spędzonych w Kapadocji, w jednym z jej najpiękniejszych miejsc, jakie udało mi się przed laty odwiedzić. Mam na myśli bizantyjskie kościoły skalne w Göreme (gr. Korama). A szczególnie jeden z nich. Arcydzieło mistrzów z XI wieku: Ciemny Kościół (tur. Karanlik Kilise).
Jak podają przewodniki, w Göreme było/jest 350 bizantyjskich kościołów wykutych w skałach tufowych, które to skały doskonale nadawały się do budowy tego rodzaju podziemnych obiektów.
Przechodząc pomiędzy masywami skalnymi, co chwila to tu, to tam, ukazuje się jakieś wejście wykute w skale prowadzące do niewielkiej salki.
Jedne dostępne są z poziomu ścieżki, inne po pokonaniu wykutych przed wiekami schodków. Wspinając się po schodkach, niczym skalną „klatką schodową”, przechodzi się do Ciemnego Kościoła właśnie przez wykute w skale przejście (na zdjęciu powyżej).
Sześć pierwszych zdjęć w niniejszej prezentacji, wykonanych po wejściu do skalnej czeluści, przedstawia sień kościoła. Tu jeszcze docierało dużo światła dziennego, co widać po kolorystyce.
Najpierw, na pięterku przed wejściem, kupuje się bilet wstępu. Wtedy kosztował 8 lir tureckich, co na nasze oznaczało ok. 17 złotych. Był to podajże jedyny obiekt na terenie Göreme płatny ekstra, niezależnie od tego, że za wstęp do doliny też się płaciło. Ale warto było. Warto….
Każda ze ścian, filary, czy łukowe sklepienia - były pokryte malowidłami, przedstawiającymi sceny i postacie z Nowego Testamentu.
Nie muszę dodawać, że freski te były piękne, bo to przecież widać.
Jak podają różne opisy, kościoły w Göreme powstawały ok. X i XI wieku.
Z sieni do głównej części kościoła skręcało się w bok, tak, że do środka docierało bardzo mało światła słonecznego i tym należy tłumaczyć, że kolorystyka wewnętrznych fresków zachowała się w lepszym stanie, od tych z sieni. Stąd zapewne przymiotnik: „ciemny” - w nazwie kościoła. Jednak wnętrze było na szczęście oświetlone sztucznie, choć w sumie było i tak dość mrocznie. Ale to chyba nawet dobrze.
Można było sobie jedynie wyobrazić, jak wyglądało wnętrze oświetlone przed tysiącem lat samymi tylko świecami, ewent. lampkami oliwnymi. Przypuszczalnie nastrój był podobny i to żółtawe światło świec czy lamp. Dlatego też nie walczyłem z ową żółtą dominantą, która na zdjęciach z wnętrza kościoła dała o sobie znać.
Dopiero po przyzwyczajeniu oczu do półmroku, piękno kościoła zaczęło dobijać się do mojej świadomości.
W środku kościoła było nieco tłoczno, ale chyba organizator dbał o to, aby nie było zbyt dużo zwiedzających na raz, skutkiem czego, poruszanie się po tej ciasnej przestrzeni ostatecznie nie sprawiało większego kłopotu. A cały kościół zajmował chyba mniej miejsca, niż przeciętna klasa w szkole.
Dzięki temu względnemu luzowi mogłem krok, za krokiem przesuwać się i „pożerać” wzrokiem, co raz to nowe miejsca na ścianach, kolumnach, łukach i sklepieniach. Mój aparat fotograficzny oczywiście wtórował mi w tej czynności.
Ciasnota miejsca, w aspekcie chęci objęcia wszystkiego obiektywem, mocno ograniczała uzyskiwanie szerszych ujęć.
Trudno było przestawiać innych turystów, by zrobili miejsce dla mojego aparatu fotograficznego, bo wszyscy mieliśmy ciasno i każdy przecież mógłby chcieć mieć takie „ekstra” dojście.
W środku przebywałem chyba z 10-12 minut i średnio, co dziesięć sekund przybywało mi jedno zdjęcie. Ale jak zauważyłem, niektórym turystom wystarczyło w ogóle tylko kilka zdjęć.
Niestety obiektyw mojego aparatu nie dawał rady dużo obejmować. Szeroki kąt to nie była jego mocna strona.
Te piękne zdjęcia, widziane nie raz w reklamach, albumach i przewodnikach, wykonywali oczywiście zawodowcy, który mieli zawsze ogromną sprzętową przewagę nad większością turystów. Tak samo, jak i sytuacyjną, bo, mając wykupione sesje, mieli pewność, że nikt im nie będzie przeszkadzał, a poza tym mogli sobie rozstawiać swoje oświetlenie.
I choć moje zdjęcia do doskonałości mają bardzo daleko, to mam do nich sentyment, bo ożywiają mi moje osobiste wspomnienie, czego nie ma szans uczynić nawet najpiękniejszy profesjonalny album.
Ostatnie dwa zdjęcia wnętrza kościoła w niniejszej prezentacji, to wynik skierowania obiektywu jednocześnie ku sklepieniu i ku wyjściu. Tak jak i zdjęcie z początku, tak i to ostatnie - pozwalają dostrzec, że kościół jest trzynawowy.
Nawa środkowa mogła mieć mniej, więcej, 2-2,5 m szerokości, a nawy boczne, jak pamiętam, były chyba podobnej szerokości. Wysokość pomieszczenia mogła mierzyć tak ok. 3,5 m. Ale pewności nie mam, bo nie mierzyłem, no i wszystkie wymiary podaję jako orientacyjne, i wyciągam je z nieco już zatartej pamięci.
Małe, ale przepiękne….
Tymi schodkami (zdjęcie poniżej) najpierw wchodziłem, a teraz opuszczałem ten przybytek wspaniałości. Źródło wspomnień na lata.
I gdyby nie moje zdjęcia, w pamięci pozostałoby tylko mgliste wspomnienie tego piękna, a tak wystarczy kilka kliknięć w komputerze i ponownie zanurzam się w ten raj, z którego nic nie może mnie wygnać.
PS.
Dobra rada, jaką sobie zaaplikowałem po moich doświadczeniach z dziesiątków takich ciasnych i ciemnych miejsc: jeśli dysponuje się aparatem o wymiennych obiektywach - do takich miejsc, jak opisane wyżej, warto przygotować obiektyw szerokokątny i jasny. Ogniskowa 18 mm, czy tym bardziej dłuższa, to czasem trochę zbyt wąski kąt. A tradycyjne zoomy zaczynając światło od 3.5 – też więc są nieco zbyt ciemne. I, o ile brak jasności obiektywu nadrobić może sam aparat windując ISO na wyższy poziom, choć z utratą jakości, to szerokiego kąta nic nie zastąpi.
Dzięki!
Pozdrawiamy,
Zespół Sony